Duchowość śmiechu
Znalazłem kiedyś taki cytat i chociaż nie pamiętam kto go sformułował, korzystam z niego: „Kto rozbawi swoich towarzyszy zasługuje na zbawienie wieczne”.
Spodobała mi się zawarta w nim teza, że ci, co nas rozśmieszają robią to, ponieważ chcą się tym zasłużyć, zapracować na coś więcej niż utrzymanie – chcą zasłużyć na zbawienie. Spodobała mi się myśl, że rozśmieszanie innych jest czynnością metafizyczną i dającą duchowe, nie ziemskie tylko zasługi.
Gdyby przyjąć to zdanie „za dobrą monetę”, to warto zastanowić się nad jego dosłownym sensem i zadać kilka związanych z tym pytań – dlaczego ktoś, kto rozbawi innych zasługuje na zbawienie wieczne? Co dostają rozśmieszeni, że rozśmieszający zasługuje? Co takiego sprawia rozśmieszający, że zasługuje? Jak śmiech ma się do wiecznego, do zbawienia, a w końcu do duchowości wszelakiej? Dlaczego potrzebujemy śmiechu tak bardzo, że rozśmieszający nas zasługują na tak wiele?
Szukając inspiracji do odpowiedzi na pytanie o związek rozśmieszania ze zbawieniem i śmiechu z duchowością, trafiłem na kilka tropów i pomysłów odpowiedzi, które teraz przedstawię.
Śmiech i kontemplacja
Czytając różne dziełka o poszukiwaniach duchowych „dostrzegłem” pewne podobieństwo pomiędzy aktem śmiechu a aktem kontemplacji. Otóż kontemplacja jest aktem wniknięcia w istotę rzeczy, w pełnię zrozumienia i odczucia, w istotne najgłębsze powiązania pomiędzy rozproszonymi elementami informacji, obrazów czy zdarzeń.
U podstawy kontemplacji jest również zdumienie tym, co jest „przed nami”. Treści kontemplacji nie da się wprost przełożyć na prosty opis. Ponadto kontemplacja angażuje wszystkie nasze zmysły, w tym również zmysły wewnętrzne. Mamy zatem w kontemplacji wniknięcie, zdziwienie i akceptację.
Podobnie jest ze śmiechem. U jego podstaw jest zawsze zdziwienie tym co jest. Jest on wynikiem najczęściej gwałtownego i niekontrolowanego wniknięcia w absurdalność rzeczy, którego doznajemy na dodatek całym ciałem, wszystkimi wewnętrznymi wyrazicielami śmiechu. Prowadzić powinien śmiech również do dystansu wobec… i do życzliwej akceptacji dla absurdów życia, szczególnie tych, na które nie mamy wpływu.
Jak więc widać twórca śmiechu jest jako ten kontemplatyk, doznaje zdumienia i przekazuje go nam, tak że my sami doznajemy kontemplacji i jej owoców – w śmiechu.
A spektakl kabaretowy staje się miejscem przekazywania sobie owej kontemplacyjnej iluminacji. Koło zdumienia światem się tutaj zamyka – twórca śmiechu i osoba oddająca się kontemplacji stoją oparci plecami, domykając koło zdziwienia i oświecenia. Oczywiście mam tu na myśli, taki śmiech którego celem jest dostrzec absurd i kontrasty życia i zachowań, a nie aby upokorzyć do trzustki kogoś jako osobę. Zatem śmiejmy się, żeby „coś” zrozumieć.
Śmiech i mądrość
Niektórzy filozofowie rozróżniają cnotę wiedzy i cnotę mądrości. Jedna polega, na tym żeby wiedzieć jak najwięcej, druga na tym, żeby to co wiemy łączyć w trafne całości i umieć z tego wyciągać dobre wnioski, pomocne w dobrym życiu. Można dużo wiedzieć a nie być mądrym i wiedzieć mniej niż inni, a być mądrym. (Tak myślę, a co Wy o tym sądzicie?)
Mądrości blisko jest do duchowości. A twórca śmiechu to ten, który czasem nie wie dużo, ale dostrzega i czuje w tym co wie dużo ukrytych związków i całości i umie wyciągać z tego zadziwiające, rozśmieszające nas wnioski, tworząc nam okazje na mądrość.
Chociaż jak się zdaje bliżej śmiechotwórcy do mądrości kontemplacyjnej niż mądrości racjonalnej i dzięki temu kabaret to nie wykład lecz najczęściej radosne opowiadanie. Sami zresztą pewnie czujecie, że nadmiar wiedzy w kabarecie, może pozbawiać go tego kontemplacyjnego instynktu i geniuszu outsidera, spojrzenia na skróty i w głąb, bez wstępu i uzasadniania.
Może zatem w tym miejscu, na koniec pasowałoby takie wezwanie: nie musimy najwięcej wiedzieć, ale nie powinniśmy ustawać w umacnianiu mądrości, również z pomocą śmiechu.
Śmiech i metafizyka
Tu już pójdzie nam prosto. Metafizyka czyli sfera poza fizyką dotykalną, słyszalną, pachnącą i oczywistą, jest często odwiedzana przez śmiech. Zarówno przez jego twórców jak i odbiorców.
W chwili śmiechu, kiedy tracimy kontrolę rozumu, wyzwalamy się spod czujnego oka codziennych strażników powinności i wrzuceni jesteśmy w samiuśkie oko metafizyki – bez specjalnych zaproszeń i starań, tylko za jeden dogłębny przeponowy rechot.
Przypominam sobie film, którego jednym z bohaterów był oświecony mistrz i pamiętam, że w najdziwniejszych sytuacjach, zachowywał on zdolność do niemal dziecięco nieokrzesanego śmiechu, sprawiając ta postawą, że wszystko obracało się na jego korzyść, stawał się nietykalny dla zła.
Może więc o to chodzi w śmiechu, że wrzuca on nas w sferę, w której jesteśmy nietykalni, w głębię chroniącego nas przed złem cudu metafizyki. I to jest największa zasługa „tych co rozśmieszają swoich towarzyszy”.
Śmiech i inspiracja
Na koniec nieco o inspiracji, ponieważ wydaje się nam ona związana z duchowością. Do duchowości nie można zaprowadzić, nie można zmusić, można jedynie zainspirować; być jak ten „pierwszy poruszyciel”, co tylko zadaje pytania, rozciąga horyzont, przegląda możliwości, odsłania słabości.
Śmiech nadaje się do tego znakomicie. Dzięki niemu można przerwać żelazne i nieskuteczne połączenia pomiędzy nawykiem, minionym doświadczeniem, odziedziczonym przekonaniem, zwyczajem, stałą drogą do pracy, spadkiem chęci, a nowym zadaniem, zmianą, koniecznością nowego pomysłu, entuzjazmem, przyjemnością działania, ciekawością.
To śmiech jest jednym z dyskretnych narzędzi inspiracji, wprawiania w poruszenie nasze skłonne do lenistwa i leżakowania na plażach komfortu namysły, opinie i postanowienia.
Może zatem, zabierając się za rozwiązywanie problemów czy szukanie pomysłów, warto zacząć od śmiechu.
Jerzy Pocica
Leave a Reply